wtorek, 30 listopada 2010

Kolacja na plazy

    Zaczerwieniona od goraca skora na nogach, bluzka ubrudzona weglem i tluszczem, oczy lzawiace od dymu z paleniska. Od miesznia w kotle bola rece. Przygotowanie posilku na wolnym ogniu nie jest proste, ogien jest nieprzewidywalny, raz mocniejszy z jednej, raz z drugiej strony, trzeba blyskawicznie zlokalizowac miejsce, w ktorym jedzenie moze przywierac do garnka i przypalac sie. Dlatego tak wazne jest mieszanie. Mieszam wiec poznajac tajniki kuchni indyjskiej. To wszystko przy okazji KAROGI.
KAROGA w swahili znaczy wlasnie “ mieszac”.
 Moi hinduscy znajomi maja w zwyczaju organizowanie karogi prawie co tydzien, w srode. Idea karogi jest gotowanie w terenie, na wolnym powietrzu. Sa to na ogol spotkania w meskim gronie, ale zostalam wtajemniczona. Z wdziecznosi staram sie jak najwiecej siekac, mieszac i dogladac potraw. Mistrzem ceremonii jest Superkucharz (na co dzien zarzadza firma dystrybujaca wyposazenie domow), ktory o jedzeniu wie chyba wszystko. Smak przyzadzonego przez niego curry na dlugo pozostaje w pamieci.
Najlepszym miejscem na karoge jest plaza. Garnki, palenisko i podstawowe skladniki organizowane sa w okolicy. Superkucharz wysyla swojego pomocnika (lebski Hindus urodzony w Tanzanii), ktory wie, jak znalezc dobrego kurczaka (zywe kurczaki sprzedawane sa na ulicy z ustawionych na poboczu klatek, mozna tez kupic prosto od gospodarza), targuje sie ze sprzedawcami ryb, kupuje wegiel i organizuje kogos do pomocy przy siekaniu i zmywaniu. Potrawa glowna planowana jest z wyprzedzeniem, przystawki czesto organizowane sa spontanicznie. Czasem przyjdzie miejsowy rybak ze swiezymi krewetkami, innym raze sprzedawca krabow.
Gdy juz cale zaplecze zostanie skompletowane, rozpoczyna sie zmudny proces gotowania. Nie ma karogi bez czosnku, imbiru, cebuli i podstawowych przypraw: chili, nasion kminku (troche inne niz te w Polsce), kory cynamonowca, kolendry, anyzu, kurkumy, kardamonu, gozdzikow, oraz dobrej muzyki i lodowki turystycznej wypelnionej napojami.
Chetni do pracy siekaja cebule, kolendre, pomidory, rozcinaja i czyszcza krewetki usuwajac cieniutki paseczek jelita z resztkami pokarmu. Moim ulubionym zadaniem jest rozcinanie langustyn (mam nadzieje, ze to poprawna nazwa, chodzi o gigantyczne krewetki) i marynowanie ich w czosnku i imbirze. Potem trafiaja na goracy olej i flambirowane sa w alkoholu.
 Zdjete z patelni, gorace i miesiste oplywaja czosnkiem. Moje ulubione.
Ryby przygotowywane sa na rozne sposoby, czasem nacierane przyprawami, innym razem leza przez jakis czas w marynacie o kolorze i konsystencji rozwodnionej gliny. Z reguly podawane sa w calosi pozbawione wczesniej wnetrznosci i oczyszone jeszcze na targu rybnym. Taleze z rybami kraza miedzy uczestnikami karogi by kazdy mogl sprobowac. Je sie rekami. Na poczatku mialam z tym problem, szczegolnie, gdy w poblizu nie bylo wody i mydla. Zastapilam je cytryna.
Przerwy miedzy posilkami wypelniaja tance, najczesciej przy hinduskich przebojach. Mezczyzni swietnie sie bawia w swoim gronie, tancza, spiewaja, czasem dopada ich nostalgia przy zewnych starych indyjskich piosenkach. Gdy ktorys z kolegow jest w innym kraju na dluzej albo wyjechal na zawsze, dzwonia do niego i mowia, jak bardzo go tu brakuje. Tak mijaja kolejne godziny.
Ostatnim daniem jest curry. Najczesciej jest to kurczak curry, czasem zdarz sie jagniecina. Dobrze jest czasem sprobowac kurczaka, ktory nie jest nafaszerowany antbiotykami i hormonami. Curry zawsze bylo dla mnie tajemnica, teraz wiem jak osiagnac ten charakterystyczny smak dzieki asystowaniu Superkucharzowi. Curry najlepiej podawac z ryzem albo indyjskim okraglym chlebem. Ryz pochodzacy z Tanzanii ma bardzo ladny zapach i slodkawy smak, mozna go wzbogacic dodajac do gotowania anyz i cynamon.
W Kenii zaskoczylo mnie to, ze sa specjalne miejsca przeznaczone na karoge. To cos na ksztalt restauracji, w ktorej kazdy gotuje sobie sam. Na ogrodzonym terenie stoi kilkanascie wiat, kazda nosi nazwe innej przyprawy. Obok wiaty jest palenisko, umywalka, zestaw przypraw i posiekane przez obsluge bazowe skladniki: cebula, pomidory, ziolai czosnek. Pozostale skladniki, zalezne od wybranej potrawy, uczestnicy przynosza sami. Napoje sprzedawane sa w barze na miejscu. W Kenii karogi sa w srody i w piatki. W srody – w meskim gronie, w piatki – z rodzina.
Bardzo lubie koroge i ducha czystej zabawy i radosci towarzyszacego tym spotkaniom.


P.S.

Jest wiele odmian curry, podaje najbardziej podstawowy przepis, nie trzeba trzymac sie scisle proporcji, wszystko jest “na oko”:


Skladniki:
Drobno posiekane trzy duze cebule
Drobno posiekane pomidory (pol kilograma)
Kurczak w czesciach
Nasiona kminku
Suszone chili
Kora cynamonowa
Anyz
Gozdziki
Kurkuma
Kardamon
Swieza kolendra
Garam Masala
Olej


Na rozgrzany na patelni olej nalezy wrzucic garsc nasion kminku, kore cynamonowa, piec kwiatow anyzu (mowiac kwiat mam na mysli ksztalt skorupki z kuleczkami anyzu), siedem kulek kardamonu, dwa suszone chili, szesc gozdzikow i prazyc przyprawy przez kilka minut. Nie przypalic! Nastepnie trzeba dorzucic cebule. Musi byc naprawde drobno posiekana, moze byc nawet zmiksowana. Cebula musi sie uplynnic i pociemniec, ale absolunie nie moze byc chrupiaca. Gdy sie to juz stanie, trzeba dodac pomidory i czosnek, duzo czosnku, nawet cala glowke, imbir (polowka posiekana drobno), sol, pieprz i mieszac i gotowac tak dlugo, az wszystko bedzie mialo w miare jednolita konsystencje. Czas na kurczaka. Do tej ilosci sosu nalepiej wrzucic dwie nogi, ale w kilku kawalkach, by nie gotowaly sie zby dlugo. Kurczaka mozna wczesniej zamarynowac w oleju, czosnku i soli. Wszystko trzeba dusic, ewentualnie dodac wody, choc kurczak hodowlany puszcza bardzo duzo wody. Nastepnie trzeba dodac lyzeczke kurkumy. Mozna tez dodac lyzeczke Garam Masali, choc wczesniej dodane przyprawy tak naprawde sa skladnikami masali. Gdy kurczak bedzie gotowy, potrawe nalezy serwowac z ryzem z duza iloscia osiekanej swiezek kolendry.

Smacznego!

poniedziałek, 29 listopada 2010

TUPO

Dlugo nie pisalam chyba z powodu TUPO.  TUPO ma bardzo charakterystyczne objawy. Ludzie pograzenie sa w letargu. Miejscowi zasypiaja wszedzie, gdzie tylko jest odrobina cienia – na poboczu ruchliwej ulicy, na klatce schodowej, wiedzalam robotnikow spiacych pod pracujaca maszyna, ktora drylowala dziure w ziemi. TUPO to zawieszenie tu i teraz, trwanie w “nie - dzianiu sie”. 

      TUPO jest zarazliwe. Bacyl letniego otumnienia ma tu doskonale srodowisko rozwoju. Namnaza sie w wysokiej temperaturze. Jest goraco, coraz gorecej. Powietrze jest wilgotne. Od poludnia do pietnastej slonce jest nieznosne. Cialo odmawia posluszenstwa. Instynktownie szuka najblizszego wentylatora, by przetrwac przy nim najgorsze godziny upalu. Taka aura sprawia, ze zaczynam myslec, ze wszystko moze a nawet musi poczekac. Probowalam. Pojechalam na bazar po materialy na sukienki, ale musialam szybko wracac, bo bylo za goraco. W autobusie zemdlal licealista. Ktos wyciagnal z jego plecaka pozolkly podrecznik i zaczal go wachlowac. Doradzilam, by polozono go na plecach i uniesiono nogi do gory. Mezczyzni zrobili to bez cienia watpliwosci (bialy ma autorytet). Nikt nie mial wody, moja butelka byla pusta. Ktos zdjal chlopakowi ogromne spotrowe buty na sprezynujacej podeszwie.
Nigdy drugi raz nie zakladam ubran, w ktorych jestem w dala dala. Wpatruje sie w brudna gabke na rozdartym siedzeniu i zastanawiam sie, co sie tam klebi. Czlowiek jednak moze przetrwac wiecej, niz mu sie wydaje. Jakos tutaj nie mam alergii, ktora nekala mnie w kraju. Mimo to, gdy wracam do domu natychmiast biore prysznic a ubrania wrzucam do prania. Pranie musi jednak poczekac. “Badaaye” (pozniej), “Kesho”(jutro), te slowa slysze tu bardzo czesto. Czesto tez slysze “hamna” - czyli brak. I to kolejny czynnik sprzyjajacy rozwojowi TUPO.

Na przekor TUPO moge robic skrzetny plan dnia zakladajacy np. prace na komputerze, pranie, spotkanie z kolezanka etc. W momencie, gdy siadam przy biurku i wyciagam reke, by nacistnac przycisk “power”, wylaczaja prad. Elektrownia nie nadaza. W goracych miesiacach, gdy wszyscy wlaczaja klimatyzacje zuzycie pradu dramatycznie wzrasta i ciecia sa prawie codziennie. Ostatnie trwalo dziesiec godzin. Ten punkt planu dnia moglam wykreslic.

Od trzech dni oszczedzamy tez wode. Zbiornik jest prawie pusty. Raz w tygodniu napelnialismy go woda kanalizacji miejskiej, ale od kilku dni w rurach pustka. W centrum wody nie bylo ponad dwa tygodnie, nikt z nas nie odwazyl sie pojsc do restauracji polozonej w tamtym rejonie z obawy przed zatruciem mozliwym w tych warunkach higienicznych. Tutaj cholera nie wystepuje jedynie na kartach powiesci, tutaj moze sie zdarzyc naprawde. Dzieki problemom z woda chodze czesciej na basen, by skorzystac pozniej z prysznica. Robi to coraz wiecej osob pozbawionych wody. Pranie bedzie “baadaye”.

Kolejny czynnik sprzyjajacy TUPO to masowa nieslownosc. Ludzie nie odpowiadaja na maile, na smsy, umawiaja sie na spotkania i nie przychodza albo odwoluja w ostatniej chwili. Slowo ma krotki okres przydatnosci, moze w tych warunkach przetrwac jedynie kilka godzin. To, co powiedziane jest dzis, juto zostanie zapomniane. Juz nawet sie nie gniewam, ze kolezanka obiecala zadzwonic i podac termin spotkania. W koncu przeciez zadzwoni. Kolega obiecal wybrac sie ze mna na robienie zdjec do miasta (urodzony tutaj, zna miejsca i ludzi), czekalam caly tydzien, odwolal w ostatniej chwili. Nawet sie nie zdziwilam. I tak ciagle. Ktos obiecal przyjsc, nie przyszedl, ktos obiecal oddzwonic, nie oddzwonil. Codziennie jakas mala zlamana obietnica. Zaczynam sie cieszyc, ze nie znalazlam tu pracy, bo jak pracowac w takich warunkach...

Ukoronowaniem wszystkiego jest piekno natury. Czego chciec wiecej jesli kilkadziesiat metrow od domu jest ocean, palmy i plaza. Godzinami mozna wpatrywac sie w oczekujace na wejscie do portu statki, cieszyc sie bryza i pocztowkowym zachodem slonca kazdego wieczora. Czyz nie po to pracujemy 12 godzin dziennie by potem przez dwa tygodnie sie tym cieszyc? Drze na sama mysl o tym, jak dlugo przyjdzie mi to wszystko odpracowywac ;-)

poniedziałek, 1 listopada 2010

Fundi Bomba

rudno tu znalezc prace. Nie moge zatrudnic sie nawet jako kelnerka, bo w Tanzani sa bardzo powazne ograniczenia jesli chodzi o zatrudnianie obcokrajowcow. Limit to 5 osob dla kazdej firmy. Pracodawca musi tez zaplacic za pozwolenie na prace dla emigranta, ktore kosztuje ok 800 dolarow. Do tego to kraj, w ktorym nietrudno o taniego rodzimego pracownika. Potencjalni pracodawcy, z ktorymi sie spotykalam, mimo pozorow zainteresowania nie odpowiadali nawet na moje wiadomosci. Nie tylko mnie to spotkalo. Tutaj ludzie naprawde sa nieslowni. Aby miec pewnosc, ze umowione spotkanie dojdzie do skutku, trzeba co pol godziny wysylac smsa z potwierdzeniem. Moze to kwestia upalu, ze ludziom ulatuje wszystko z pamieci. Osoby, ktorym udalo sie znalezc prace na poczatku sa bardzo sfrustrowane. Tu osiagniecie zamirzonego celu moze trwac w nieskonczonosc i wszystkich na bierzaco trzeba kontrolowac.
Skoro nie moge pracowac w swoim zawodzie i mam duzo czasu postanowilam, zrobic cos, o czym zawsze marzylam.
Jak wiekszosc dziewczyn lubie mode. Nie moge przejsc obojetnie obok kolorowych tkanin. Od razu wymyslam, co by mozna z nich zrobic. Mam to chyba po Babci, ktora szyla sobie ubrania i choc nie miala zbyt wiele pieniedzy, zawsze byla elegancka i wszyscy zwracali uwage na jej styl “jak z zurnala”. Szyla rowniez dla mnie, rodziny i dla mojej lalki Lizy (polska wersja Barbie), ktora miala lepsze stroje niz te z metka Mattel. Ja tez postanowilam robic ubrania i je sprzedawac. W Dar es Salaam wybor ubran jest niewielki a ceny absurdalne. Z reguly w malych butikach sa pojedyncze sztuki. Czesc ubran to drugi obieg choc tutaj nikt tego nie nazywa “second hand”. Niezamozne kobiety ubieraja sie w tradycyjne chusty (kangi i kitenge). Owijaja je sobie wokol bioder, narzucaja na ramiona, szyja z nich sukienki. Te tkaniny bardzo czesto ozdobione sa duzymi, graficznymi wzorami. Dzieki temu kobiety wygladaja bardzo radosnie okryte np. rozowa chusta w ogromne kwiaty albo zielona w owoce. Sa tez kangi “w meczet” albo “w Baracka Obame”. Niektore wzory, te mniej pospolite, sa naprawde ladne. Postanowilam szyc sukienki z kang i innych materialow, ktore wyszperalam na Kariakoo i na targu z tkaninami. O chaosie zakupow na Kariakoo juz pisalam, jezdze tam wlasnie na polowanie na materialy. Czasem widze kobiete ubrana w chuste we wzor, ktory wyjatkowo mi sie potoba i potem godzinami go szukam na bazarze, czesto bezskutecznie.
Oczywiscie nie szyje sama. W Dar jest bardzo wielu krawcow. Wlasciewie co piaty kantorek na handlowej ulicy nalezy do krawca. Sa oblozeni praca, bo tu taniej jest cos uszyc niez kupowac gotowe sukienki. Z dwiema pierwszymi kangami pojechalam na rowerze do “Slumville”. Dlugo sie nie zastanawialam, komu powierzyc zadanie uszycia sukienki i bluzki, bo moglabym zastanawiac sie w nieskonczonosc. Nie ryzykowalam wiele, kanga nie byla droga. Zachecila mnie zielono – czerwona spodnica – bananowka wiszaca na drzwach malego zakladu krawieckiego. Pomyslalam, ze skoro ten krawiec umie uszyc taka spodnice, nie moze byc zly. Zaklad mial duze drzwi, ktore byly otwarte by do pomieszczenia wpadalo swiatlo. W niewielkim pokoju ustawione byly trzy maszyny do szycia. Przy jednej siedzial krawiec specjalizujacy sie w odziezy meskiej, na przeciwko – dziewczyna i mezczyzna szyjacy stroje damskie. Podloga zaslana byla scinkami kolorowych materialow. Na odrapanych scianach, obok zegara i kalendarza, wisialy plansze z wzorami a wlasciwie fotografiami sukien, sposrod ktorych wybieraja miejscowe kobiety. Z tylu byl jeszcze jeden ciemny pokoj przeznaczony na robienie wykrojow i prasowanie. W jednej ze scian zamiast okna byla ogromna dziura. Nie bylo to miejsce, ktore mozna by nazwac “atelier”. Elegantka by tam raczej nie weszla. Nie wierze jednak w pozory a w talent krawca. Poza tym mam slabosc do bardzo lokalnych miejsc.
Zupelnie nie wiedzialam, czego sie spodziewac. Okazalo sie, ze ani usmiechniety krawiec o okraglej jak paczek twarzy, anie jego mloda pracownica nie znaja ani slowa po angielsku. Ja nie znam swahili. Jak przebrnac przez swiat zakladek, marszczen i zatrzaskow nie uzywajac slow? Okazalo sie, ze mozna. Trzeba tylko dokladnie narysowac, czego sie oczekuje, rozpisac wymiary a potem pomoc sobie jeszcze jezykiem migowym. Posostaje oczywiscie przestrzen na rzeczy niedomowione, zinterpretowane mylnie przez krawca, ale to sprawia, ze caly proces jest jeszcze bardziej emocjonujacy. Po omowieniu projektu czas na negocjacje i ustalenie daty odbioru. Kwote krawiec pisze na papierze, ja na ogol dla zasady sie targuje. Potem na wytarganej z zeszytu kartce dostaje wypisany odrecznie w swahili rachunek. Na kalendarzu wskazuje mi date odbioru, jest to z regoly piec dni.
Pelna ekscytacji jechalam po odbior pierwszych ubran. Niestetu juz na progu uslyszalam “kesho”, czyli jutro. No tak, tanzanski styl, trudno oczekiwac slownosci. Nastepnego dnia wszystko bylo jednak gotowe i ku mojemu zaskoczeniu wygladalo dobrze. Sukienka wymagala kilku poprawek, ale moj plan okazal sie mozliwy do zrealizowania. Powierzylam krawcowi kolejne projekty.
Musze wybierac takie, ktore jestem w stanie rozrysowac, wstepnie zafastrygowac i wytlumaczyc bez uzywania slow. Musza byc uniwersalne. Z niecierpliwoscia oczekuje na dzien odbioru i wracam niepocieszona, gdy znow slysze “kesho”. Uwielbiam moment, gdy widze uszyta sukienke. Pedze potem na rowerze do domu, by ja przymierzyc. Nie mam duzego lustra, wiec staje na chwienych nogach na brzegu wanny i przegladam sie w niewielkim lusterku zawieszonym nad umywalka. Uzywam go tez, gdy wymyslam sukienke i proboje nadac jej ksztalt. Nie jest to wtedy proste. Gdy sukienka dobrze lezy mam wielka satysfakcje, ze sie udalo bez wielkiego lustra, bez atelier, bez debatowania z krawcem.
Nie umiem projektowac stron internetowych, wiec zalozylam bloga, gdzie zamieszam zdjecia sukienek (www.oleafrica.blogspot.com).Pierwsza sesja byla w plazowym klubie, fotografem bym moj chlopak. Wydrukowalam tez male wuzytowki, rozsylam maile i czekam na pierwsze klientki. Wkrotce na blogu pojawia sie nowe zdjecia w nowych strojach. Jutro odbieram kolejna sukienke od mojego “fundi”. Fundi to w swahili slowo, ktorym okresla sie rzemieslnika – hydraulika, stolarza, krawca. Na jednym z zakladow jest napis “fundi bomba”, ktory zawsze mnie smieszy. Nie pracuje tam konstruktor ladunkow wybuchowych. Bomba to slowo, ktore oznacza pelen zakres. Mozna go uzyc tez w barze czy restauracji, gdy ma sie juz dosc jeszczenia i picia.