czwartek, 17 lutego 2011

Dziwne dni



    Dziwne dni”

  Znad Madagaskaru przywiało deszcze. Wiatr połamał drzewa, ulice jeszcze bardziej się zakorkowały. Firma odpowiedzialna za dostarczanie miastu energii nareszcie mogla jakoś wytłumaczyć swoją nieudolność i na chwilę odwrócić uwagę od korupcyjnych skandali. Pozrywane kable i połamane słupy były doskonałą wymówką dla wydłużających się godzin bez prądu.

W gorącą noc pozbawioną wentylatora przyśnił mi się samolot. Samoloty śnią mi się regularnie i zawsze w tych snach czai się zagrożenie. To kolejny mój sen, w którym maszyna nie mogła wystartować. Miałam wykupiony przelot, wizę i bilet na koncert Rolling Stonnes w Kenii. Samolot nie mógł się poderwać, bo było w nim zbyt wielu pasażerów. Wszyscy lecieli na koncert. Pilot, czerstwy Rosjanin o błyszczącej od potu twarzy postanowił podzielić ludzie organizując dwa przeloty. Byłam w drugiej turze. Widziałam, że samolot się sypie, ale pilot w ogóle się jego stanem nie przejmował. Ktoś powiedział, że przy lądowaniu w Kenii były kłopoty. Lecieć i ryzykować, czy zostać i stracić bardzo dużo pieniędzy, które zapłaciłam za bilet? Sen nie przyniósł rozwiązania. Obudziłam się w deszczowy poranek. Wieczorem zamknięto lotnisko w Dar es Salaam.

Był to dzień wolny od pracy. Urodziny Mahometa. Czytałam akurat “Dzieci Północy” Salmana Rushdiego. Rzeczywistość dziwnie zaczęła przenikać się z książką.

Spędziliśmy leniwe popołudnie w starym kolonialnym klubie sportowym Gym Khana, przejętym przez Hindusów. Klub otaczają rozległe pola golfowe. Jednego z najstarszych graczy przygniotło wczoraj drzewo zwalone wiatrem znad Madagaskaru. Pracownicy klubu zbierali datki dla jego rodziny. To nie była ostatnia tragedia, która miała się w tego dnia wydarzyć.

Wieczorne niebo rozświetliła dziwna czerwona aura. Z oddali, co kilka sekund dochodził huk eksplozji. Zbyt silny jak na połów z użyciem dynamitu, który się tu, ku rozpaczy ekologów, praktykuje. W Yacht Clubie, centrum spotkań emigrantów i pracowników amerykańskich i europejskich organizacji, zebrała się grupka ludzi, żywo o czymś dyskutowali z Masajami. Stało się coś poważnego. Usłyszałam urywek rozmowy telefonicznej, coś o wypadających oknach. Popatrzyłam na ocean. Był silny odpływ, wodę rozjaśniało światło księżyca w pełni. W końcu ktoś zaalarmował, że eksplodują pociski w składzie lotniczej amunicji. Przeszliśmy nad basen, skąd był najlepszy widok. Stali tam już Masajowie i kilku członków klubu. Widzieliśmy teraz rozbłyskujące w oddali czerwone światła wybuchów i fragmenty pocisków rozrzucane w dużej odległości. Jeden z Masajów włączył radio w swoim telefonie komórkowym. Komunikaty podawane były w Swahili, coś o uciekających dzieciach, rannych, pożarze. Baza wojskowa położona jest o kilometr od lotniska, wstrzymano samoloty. Ciągu eksplozji nie dało się już powstrzymać.

Brytyjska ambasada dla pewności wystosowała do swoich obywateli luźny komunikat z prośbą o zachowanie ostrożności, w którym pojawiło się słowo terroryzm. Wypadek w wojskowych barakach nie miał z terroryzmem nic wspólnego.

Eksplozje trwały jeszcze kilka godzin. Weszłam do łazienki i oniemiałam. W umywalkach i na podłodze leżały dziesiątki martwych owadów. Widziałam już wcześniej takie owady. Co jakiś czas, po deszczowym dniu chmarami przylatują do miasta. Ciągną do światła. Oblepiają reflektory samochodów i miejskie latarnie.Ludzie zbierają je i jedzą. Na białej porcelanie umywalki wyglądały jak piękna dekoracja.

Następnego dnia BBC poinformowało o co najmniej 20 ofiarach eksplozji w barakach. Ilu rannych – jeszcze nie wiadomo. Stadion miejski wypełniony był po brzegi tysiącem ludzi, którzy w popłochu uciekli ze swoich domów w okolicy lotniska. Zaapelowano o oddawanie krwi dla ofiar. Podobny wypadek wydarzył się dwa lata temu. Wysokie temperatury i niewłaściwe przechowywanie broni doprowadziły do tragedii. Miejsca składowania pocisków nie zmieniono.
Wznowiono loty z Dar es Salaam. Uliczni sprzedawcy jedzenia wzbogacili menu o smażone owady. Deszcz nie ustępował a to jeszcze nie pora deszczowa.  

2 komentarze: