„Dziwne dni”
Znad
Madagaskaru przywiało deszcze. Wiatr połamał drzewa, ulice jeszcze
bardziej się zakorkowały. Firma odpowiedzialna za dostarczanie
miastu energii nareszcie mogla jakoś wytłumaczyć swoją
nieudolność i na chwilę odwrócić uwagę od korupcyjnych
skandali. Pozrywane kable i połamane słupy były doskonałą
wymówką dla wydłużających się godzin bez prądu.
W gorącą noc pozbawioną
wentylatora przyśnił mi się samolot. Samoloty śnią mi się
regularnie i zawsze w tych snach czai się zagrożenie. To kolejny
mój sen, w którym maszyna nie mogła wystartować. Miałam
wykupiony przelot, wizę i bilet na koncert Rolling Stonnes w Kenii.
Samolot nie mógł się poderwać, bo było w nim zbyt wielu
pasażerów. Wszyscy lecieli na koncert. Pilot, czerstwy Rosjanin o
błyszczącej od potu twarzy postanowił podzielić ludzie
organizując dwa przeloty. Byłam w drugiej turze. Widziałam, że
samolot się sypie, ale pilot w ogóle się jego stanem nie
przejmował. Ktoś powiedział, że przy lądowaniu w Kenii były
kłopoty. Lecieć i ryzykować, czy zostać i stracić bardzo dużo
pieniędzy, które zapłaciłam za bilet? Sen nie przyniósł
rozwiązania. Obudziłam się w deszczowy poranek. Wieczorem
zamknięto lotnisko w Dar es Salaam.
Był
to dzień wolny od pracy. Urodziny Mahometa. Czytałam akurat “Dzieci
Północy” Salmana Rushdiego. Rzeczywistość dziwnie zaczęła
przenikać się z książką.
Spędziliśmy
leniwe popołudnie w starym kolonialnym klubie sportowym Gym Khana,
przejętym przez Hindusów. Klub otaczają rozległe pola golfowe.
Jednego z najstarszych graczy przygniotło wczoraj drzewo zwalone
wiatrem znad Madagaskaru. Pracownicy klubu zbierali datki dla jego
rodziny. To nie była ostatnia tragedia, która miała się w tego
dnia wydarzyć.
Wieczorne
niebo rozświetliła dziwna czerwona aura. Z oddali, co kilka sekund
dochodził huk eksplozji. Zbyt silny jak na połów z użyciem
dynamitu, który się tu, ku rozpaczy ekologów, praktykuje. W Yacht
Clubie, centrum spotkań emigrantów i pracowników amerykańskich i
europejskich organizacji, zebrała się grupka ludzi, żywo o czymś
dyskutowali z Masajami. Stało się coś poważnego. Usłyszałam
urywek rozmowy telefonicznej, coś o wypadających oknach.
Popatrzyłam na ocean. Był silny odpływ, wodę rozjaśniało
światło księżyca w pełni. W końcu ktoś zaalarmował, że
eksplodują pociski w składzie lotniczej amunicji. Przeszliśmy nad
basen, skąd był najlepszy widok. Stali tam już Masajowie i kilku
członków klubu. Widzieliśmy teraz rozbłyskujące w oddali
czerwone światła wybuchów i fragmenty pocisków rozrzucane w dużej
odległości. Jeden z Masajów włączył radio w swoim telefonie
komórkowym. Komunikaty podawane były w Swahili, coś o uciekających
dzieciach, rannych, pożarze. Baza wojskowa położona jest o
kilometr od lotniska, wstrzymano samoloty. Ciągu eksplozji nie dało
się już powstrzymać.
Brytyjska
ambasada dla pewności wystosowała do swoich obywateli luźny
komunikat z prośbą o zachowanie ostrożności, w którym pojawiło
się słowo terroryzm. Wypadek w wojskowych barakach nie miał z
terroryzmem nic wspólnego.
Eksplozje
trwały jeszcze kilka godzin. Weszłam do łazienki i oniemiałam. W
umywalkach i na podłodze leżały dziesiątki martwych owadów.
Widziałam już wcześniej takie owady. Co jakiś czas, po deszczowym
dniu chmarami przylatują do miasta. Ciągną do światła. Oblepiają
reflektory samochodów i miejskie latarnie.Ludzie zbierają je i
jedzą. Na białej porcelanie umywalki wyglądały jak piękna
dekoracja.
Następnego
dnia BBC poinformowało o co najmniej 20 ofiarach eksplozji w
barakach. Ilu rannych – jeszcze nie wiadomo. Stadion miejski
wypełniony był po brzegi tysiącem ludzi, którzy w popłochu
uciekli ze swoich domów w okolicy lotniska. Zaapelowano o oddawanie
krwi dla ofiar. Podobny wypadek wydarzył się dwa lata temu. Wysokie
temperatury i niewłaściwe przechowywanie broni doprowadziły do
tragedii. Miejsca składowania pocisków nie zmieniono.
Wznowiono
loty z Dar es Salaam. Uliczni sprzedawcy jedzenia wzbogacili menu o
smażone owady. Deszcz nie ustępował a to jeszcze nie pora
deszczowa.
Brzmi jak fikcja...
OdpowiedzUsuńWlasnie. Dziwna Kraina Czarow.
OdpowiedzUsuń