poniedziałek, 13 grudnia 2010

Szampan w buszu


        Gdy pierwszy raz mialam jechac na safari pomyslalam: “E tam, o co tyle zawracania glowy, to pewnie takie duze zoo, czym sie tu ekscytowac, zyrafe przeciez widzialam w Chorzowie...”.
Jakze sie mylilam!

Safari w swahili znaczy podroz. Nieco innego znaczenia slowo to nabralo w czasach europejskich kolonii w Afryce. Okreslano nim wyprawy w dzikie afrykanskie tereny, glownie na polowania albo w celach krajoznawczych. Byla to jedna z ulubionych rozrywek trawionych nuda kolonizatorow. Moze jest to nie do pomyslenia, ale tak, zycie w Afryce bylo nudne. Do czasu. Osamotnieni na rozlokowanych w duzych odleglosciach od siebie farmach, pozbawieni galerii, kawiarni i wielkomiejskiego szumu, otoczeni ludzmi z zupelnie innego kregu kulturowego biali mieszkancy Afryki szybko znalezli sposob, jak ubarwic zycie na ojczyznie. Bezkarnosc, poczucie wladzy i wolnosci w polaczeniu z egzotyka otoczenia sprzyjaly dekadenckiemu stylowi zycia. W tamtejszym srodowisku krazyl nawet zart: “Jestes zonaty czy mieszkasz w Kenii?” Przyjecia, bale, wyscigi konne, zawody sportowe i safari staly sie nieodlacznym atrybutem zycia w Afryce. Dobrego zycia.

Baron Bror von Blixen, Karen Blixen, Hatton Finch
Brytyjczycy przeniesli w Afrykanskie warunki elementy wygodnego zycia, ktore pedzili w Europie. Meble, sprzety, elegancka zastawa stolowa – to wszystko znalazlo swoje miejsce w nowym miejscu. Rowniez safari nie moglo sie obyc bez wygod. Gdy ogladalam “Pozegnanie z Afryka” bylam zaskoczona, ze Karen Blixen ze swoim przyjacielem Denysem Hattonem – Finchem posrodku sawanny pija wino z krysztalowych kieliszkow przy nakrytym bialym obrusem stole. Safari bylo rozrywka luksusowa. 
Hatton – Finch – przewodnik i organizator safari raz do roku wyjezdzal do Paryza by zaopatrzyc sie w najlepsze trunki. Wiedzial, jak wazny jest magiczny moment powrotu do obozu o zachodzie slonca, gdzie czekaly juz koktajle i przekaski. Niektorzy wybijali sie ponad ten standard. Lord Randolph Churhill, ojciec Winstona, zabral na safari fortepian. Theodore Roosevelt posrod ton ekwipunku mial biblioteczke z szescdziesiecioma tytulami.

Dzis nikt juz nie zabiera na safari tak absurdalnego wyposazenia, ale wciaz pozostaje ono ekskluzywna rozrywka. Zamozni turysci moga zatrzymac sie w eleganckich obozach podobnych do tych rozbijanych za czasow Hattona – Fincha. Zaprojektowane sa oczywiscie w rozwinietym w czasie kolonii “stylu safari” - kombinacji europejskiej elegancji z motywami afrykanskimi. Sa to z reguly solidne plocienne namioty o rozmiarach malego domu. Ustawione na drewnianych podestach, osloniete od deszczu makuti – dachem z traw lub palmowych lisci, wyposarzone w stylowe meble. W najdrozszych obozach, w ktorych cena za nocleg przewyzsza 1000 dolarow za osobe, sciany (zamiast namiotow sa tam domy), zdobione sa zlotymi stiukami a sufit krysztalowym zyrandolem. Styl safari moze miec wiele oblicz.

Bywa, ze noca do obozu zakradaja sie dzikie zwierzeta. Czasem licza na przekaske, czasem chca sie tylko napic wody - z basenu. Od dzikiej afrykanskiej przyrody dziela w nocy tylko cienkie sciany namiotu a dochodzace z zewnatrz odglosy dzialaja na wyobraznie. Przed wejsciem do namiotu zawsze stoi mala oliwna lampka i w zadnym wypadku nie nlezy jej gasic – ogien odstrasza dzikie zwierzeta. W jednym z obozow lampart porwal malego chlopca, ktory wraz z bratem szedl z restauracji do namiatu. Chlopiec zostal pozarty przez dzikie zwierze.
Krater Ngoro Ngoro - piekny i...zatloczony, bo zbyt popularny.

Nie nocowalam w eleganckim namiocie, ale i bez tego safari bylo emocjonujaca przygoda. Dzikie zwierzeta spokojnie przechadzaly sie juz na poboczu prowadzacej do parku narodowego szosy. Pierwsza zyrafa, antylopa czy zebra to wybuch entuzjazmu. Potem jest juz ich tylko wiecej i wiecej. Kazda chce sie sfotografowac, niemalze pochlonac oczami, zapamietac. Po chwili uruchamia sie odruch, ktory nazwalam “syndromem safari”. To wpatrywanie sie w wyschniete trawy, ktorymi porosnieta jest sawanna w nadziei zobaczenia CZEGOS i zludzenie, ze COS sie tam wlasnie poruszylo. Najbardziej upragnione cele to zwierzeta nalezace do tak zwanej Wielkiej Piatki: lew, slon afrykanski, bawol afrykanski, nosorozec czarny, lampart. Widzialam lwy, ktore lezaly w odleglosci jednego metra od samochodu i nie zwracaly na nas uwagi. Mialy nabrzmiale od jedzenia brzuchy a obok lezaly resztki upolowanego przez nie bawolu. Slonie i bawoly spotkac mozna wlasciwie na kazdym kroku. Prawdziwa gratka to lampart i nosorozec, ktorych nie udalo mi sie zobaczyc. Gdy wpatrywalismy sie w drzewo, na ktorym COS sie poruszylo , zamiast lamparta zobaczylismy roj much tse – tse, ktore zaatakawoly nasz samochod. Blyskawicznie zamknelismy okna i wybilismy te, ktore zostaly. Ukaszenie przez tse – tse moze wywolac nieprzyjemna goraczke.
W parku narodowym obowiazuje zakaz opuszczania samochodu ze wzgledow bezpieczenstwa. Sa pojedyncze miejsca, gdzie mozna to zrobic. To cudowne uczucie. Wokol pustka, spalona sloncem sawanna i tysiace owadow szemrajacych w trawie. Znow emocje jak te w dziecinstwie – czysta radosc. Wieczorem, wedle obowiazujacego zwyczaju wypilam drinka (oczywiscie dzin z tonikiem), patrzac na zwierzeta idace do wodopoju.
Na dzikie zwierzeta mozna ten niestety polowac. Cena pozwoleni na odstral dochodzi nawet do kilkudziesieciu tysiecy dolarow.  Nie odstrasza to na przyklad bogatych Teksanczykow, ktorzy przylatuja tu prywatnymi samolotami w towarzystwie kilku metres. Przez trzy tygodnie bawia w najlepszych obozach, poluja, wyprawiaja trofea, dla pan kupuja lokalne diamenty – tanzanity. To dzisiejsza “dekadencja”. Pieniadze za pozwolenie na polowanie (wydawane przez panstwo) przeznaczone sa na konserwacje i ochrone przyrody. Mam nadzieje, ze tak sie dzieje, choc caly ten proceder wydaje mi sie potworny. Jak mozna strzelac do dik dika (dikdik to gatunek antylopy o bardzo malych rozmiarach. Zyje na niewielkich rozmiarow polaciach ziemi, ktora dobrze zna i czuje sie na niej bezpiecznie. Cale zycie spedza w towarzystwie jednej pani/pana dikdika) ????

Dikdik (zdjecie pozyczone z internetu)
Dikdik (zdjecie pozyczone z internetu)


Bibliografia:


“Safari Style”, Tim Beddow i Natasha Burns

6 komentarzy:

  1. O rany, Magda, jakie to wszystko ciekawe - bajka, naprawdę. Cieszę się że znowu coś napisałaś, bo jakiś taki był przestój i już się bałam, że odpuściłaś...

    OdpowiedzUsuń
  2. O nie, nie odpuscilam, tylko mi jakos nie szlo, wiec postanowilam poczekac, bo jakbym na sile napisala, to by wyszlo nieszczerze. Teraz znow sie pisze latwiej, wiec wkrotce kolejne wpisy. Co do Twojego komentarza na temat karogi, to tak, tez mi to troche przypomina nasze grillowanie, choc karogowe potrawy sa troche bardziej skomplikowane, jak np. curry, co troche odroznia karoge od grilla. Mysle, ze fajowo by bylo zrobic grillo - karoge wiosna w lesie Kabackim, sa tam takie wiaty i miejsce na ognisko.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ech, wystarczy krzyknąć 'It's coming right for us' i już można strzelać, pamiętacie z South Parku?
    Co do grilla: podświadomość kazała mi przeczytać 'katorga'.

    P.S. A co ty wzięłaś na safari?

    OdpowiedzUsuń
  4. o rany! michał w niedzielę jedzie do Kenii na safari! każę mu to przeczytać, żeby uważał na siebie, żeby nie zeżarł go lew ani nie ugryzła mucha! zaczęłam się bać o niego!

    OdpowiedzUsuń
  5. Szczesciarz! Moze wpadnie na herbatke na moja farme?

    OdpowiedzUsuń