niedziela, 10 października 2010

To nie Bollywood

     Czasami mi sie wydaje, ze jestem w Indiach a nie w Tanzanii. Kobiety w sari, mezczyzni w turbanach, hinduskie swiatynie, sklepy, restauracje i kluby. Zyje tu duza spolecznosc hinduska.
Sa tw Tanzanii od pieciu pokolen, sprowadzeni przed laty przez Europejczykow jako sila robocza przy budowie kolei. Niektorzy przyplyneli z Indii w malych drewnianych lodziach zaglowych (dhaw). Dzis zarzadzaja wieloma interesami. Tworza hermetyczna grupe, przyjecie do ich grona uznalam za zaszczyt.

     Moi najblizsi znajomi to dzynisci. Podstawowa zasada tej religii to ahimsa – niekrzywdzenie. W Indiach najbardziej radykalni przedstawiciele dzynizmu chodza w przepaskach zaslaniajacych usta, by przez przypadek nie polknac jakiegos drobnego owada, bo nade wsystko szanuja zycie. Wielu przywiazanych do tej tradycji ludzi nie je niczego, co rosnie pod ziemia, bo przy wyrywaniu takiej rosliny mozna zabic jakies zyjatko. Nie jedza rowniez roslin, w ktorych moga zyc mikroskopijne organizmy. Oczywiscie nie wszyscy trzymaja sie kurczowo tych zasad. Moj znajomy je mieso (oprocz wolowiny), ale tylko poza domem. Jego zona, rodzice i syn to scisli wegetarianie. Kiedys wyjechalismy za miasto, by swietowac odwiedziny jego dalszej rodziny. Bylo wielkie gotowanie. Na kolacje mialo byc curry z krabami. Starszyzna – rodzice i ciocia, wracali do domu wczesnym popoludniem. Przed wyjazdem niepostrzezenie pojawili sie w kuchni – dwie szczuple staruszki w prostych sari i starszy pan. Bezszelestnie, bez pospiechu, bez pytania zagladali do siatek i szafek, by upewnic sie, ze nie ma tam niczego, co jeszcze jakis czas temu bylo zywe. Kraby przyjechaly dopiero po wyjezdzie starszych panstwa.

Nie posiadalam sie z radosci, gdy zostalam zaproszona na hinduskie wesele w Kenii, w Nairobi. W dodatku finalowa ceremonia miala byc w dmu Karen Blixen!
Wyjechalismy przed wschodem slonca, by uniknac korka, ktory paralizuje Dar es Salaam kazdego ranka i wieczora. Na noc zatrzymalismy sie w Aruszy, by o swicie znow wyruszyc w podroz. Do Nairobi droga jest fatalna. Co kilkadziesiat metrow trzeba bylo zjezdzac z asfaltu na wyboista, pelna kurzu droge. Rosliny wzdluz niej wygladaly jak osniezone. Kurz nawiewal tez znad ciagnacej sie kilometrami rowniny. Gdzies tam rozciagala sie Maasai Mara, ziemia zamieszkala przez Masajow. Co jakis czas zza tumanow kurzu wylanialo sie stado krow albo koz prowadzonych przez jednego z nich. Owinieci czerwonymi albo fioletowymi chustami, na cienkich dlugich nogach szli kilometrami przez wysuszona ziemie. W kurzy i pyle wygladali nierealnie i pieknie. Sandaly Masajow zrobione sa ze starych opon.
Co jakis czas mijalismy masajskie osady, kilka okraglych chat na tym pylistym pustkowiu.
Ilekroc jade wzdluz tych bezkresnych rownin, porosnietych gdzieniegdzie akacjami, czuje czysta radosc, taka, jaka pamietam z dziecinstwa a ktora potem na dlugo mnie opuscila. Moze dlatego, ze wlasnie wtedy uswiadamiam sobie, ze przemierzam Afryke i spelnia sie moje wyobrazenie o podrozy po tym kontynencie. Cieple swiatlo, sawanna i akacje.
Na granicy pierwszy raz widzialam masajskie kobiety. Wysuszone, chude jak palaki, sprzedawaly zrobiona z malych, kolorowych koralikow bizuterie. Te koraliki sprowadzane sa z Czech! Co za rozczarowanie, myslalam, ze produkuja je w jakiejs prostej lokalnej manufakturze a nie w Jablonexie.

Jadac od switu marzylismy o porannej kawie. Tu jednak nie ma barow na stacjach benzynowych z ekspresem i swiezym pieczywem. Co kilkadziesiat kilometrow mijalismy male miejscowosci. W niektorych byl moze nawet bar, taki typowy, w ceglanej budzie, z plastikowymi krzeslami Pepsi lub Coca – Coli, drewniana lada i zakratowanym oknem, ale nie jest to miejsce, gdzie mozna dostac espresso. W najlepszym razie zaserwuja kawe instant marki Africafe w brudnym, obtluczonym kubku.
Do Nairobi dotarlismy w godzinach najwiekszego popoludniowego korka. Nie mielismy duzo czasu, bo na wieczor zaplanowane byly pierwsze weselne uroczystosci – przyjecie w stylu hawajskim. Ogrod przy domu rodzicow pana mlodego zostal przyozdobiony kwiatami i swiatelkami. Na srodku postawiono wielki namiot, pod nim stoly i parkiet do tanczenia. Znajomi i rodzina mlodej pary roznosili jedzenie. Wszystkie potrawy oczywiscie wegetarianskie - bylismy w kregu dzynistow. Alkoholu nie serwowano, bo to nie podobaloby sie starszyznie. Panowie co chwila wymykali sie na parking, bynajmniej nie po to, by sprawdzic czy samochod wciaz tam stoi. W bagazniku jednego z aut byl nielegalny bar.
Tego wieczora wszystkie dziewczyny mogly sobie zrobic henne. Bylo kilka stanowisk, gdzie profesjonalne hennistki z wielka wprawa rysowaly wzory na dloniach i stopach. Po tym zabiegu dziewczyny chodzily z jedna reka wyciagnieta do przodu, nieruchoma, by nie uszkodzic zdobienia, zanim henna nie wyschla. Henna mocno pachniala, troche mietowo a w miejscu, gdzie dotykala skory, robilo sie chlodniej. Potem zaschnieta masa kruszyla sie pozostawiajac na ciele jasnobrazowy rysunek, ktory z dnia na dzien ciemnial.
Goscie zjechali z roznych zakatkow swiata. Para mloda na co dzien mieszka i pracuje w Londynie, dokad wyjechali, by studiowac.

Nastepnego dnia , w piatek, rodzina panny mlodej zostala zaproszona na obiad w restauracji “Zardzewialy gwodz”, mieszczacej sie w kolonialnym domu polozonym w pieknym ogrodzie. To byl jedynie przedsmak tego, co mialo wydarzyc sie wieczorem. O 19.00 rozpoczac sie mial wieczor tanca. Obowiazujacym strojem bylo sari. Na te okazje moja kolezanka Bhakti pozyczyla mi jedno ze swoich sari – z czerwonego, ciezkiego polyskujacego jedwabiu ze zlotymi haftami. Do tego kilkanascie bransoletek i kolczyki oraz obowiazkowe zdobienie naklejane miedzy brwiami. To znak, ze kobieta jest pod opieka ojca lub meza. O buty nie trzeba sie martwic, bo tanczy sie boso.
Zaczelysmy przygotowania wczesniej, bo upinanie sari trwa kilkanascie minut. Najpierw zaklada sie plocienna spodnice i krotka bluzke. Bhakti ma wprawe w drapowaniu i upinaniu sari. Czesc szesciometrowej tkaniny przymocowala agrafkami do plociennej spodnicy, reszta przerzucona byla przez ramie, zakrywajac tulow. Pierwszy raz mialam na sobie sari, szybko musialam sie nauczyc w nim poruszac.
Gdy weszlam do jasno oswietlonej sali uderzylo mnie bogactwo kolorow. Kobiety ubrane byly w sari we wszystkich mozliwych barwach.
 Mezczyzni, w jedwabnych spodniach, dlugich koszulach, szalikach i butach ze szpiczastymi noskami wyszywanymi koralikami wygladali bardzo szykownie. Kolorowy tlum tanczyl wokol posazka indyjskiego bostwa ustawuonego na srodku sali. Muzycy grali tradycyjna indyjska muzyke. Bylam troche zawiedziona, bo myslalam, ze zobacze charekterystyczne dla hinduskich tancerek ruchy glowa, dlonmi i oczami, jak w Bollywood. To bylo jednak cos zupelnie innego. Tance nie byly dowolne. Wszyscy poruszali sie w okreslonym porzadku, gesiego, trzymajac sie tej samej choreografii.
Moje sari zrobilo duze wrazenie na Hindusach. Ktos powiedzial, ze wygladam jak z Kaszmiru, bo tam sa kobiety o jasniejszych twarzach. Chyba sie cieszyli z tego kulturowego mariazu. Dolaczylam do tanczacych, na poczatku improwizowalam, plataly mi sie nogi. Najciekawszy byl taniec z patykami. Kazdy dostal po dwa drewniane kije ok 40 cm dlugosi. Taniec polegal na tym, by w rytm muzyki uderzac patykiem w patyk tanczacej na przeciwko osoby, po czterech uderzeniach byla zmiana, pomijalo sie jedna osobe i ten sam rytual powtarzalo z kolejna. I tak przez ponad godzine, nie gubiac rytmu. Ten taniec byl hipnozujacy. Na poczatku zdarzalo mi sie nie trafiac w patyk, ale z uplywem czasu ruchy stawaly sie coraz bardziej harmonijne. Tanczac w ten sposob mozna bylo wyczuc kazda osobe. Z niektorymi spotkanie wygladalo harmonijnie, z innymi, za kazdym razem cos nie wychodzilo. Mialam wrazenie, ze to odzwierciedlalo emocje miedzy poszczegolnymi osobami. Tlum doroslych ludzi bawil sie swietnie bez kropli alkoholu. To zatracenie sie w rytmie coraz bardziej hipnotyzowalo i doprowadzalo do niemalze ekstatycznej radosci. To byl rytualny taniec.

Nastepnego dnia byly kolejne uroczystosi i bankiet na tysiac osob. Tu nie szczedzi sie pieniedzy na wesela. Najwazniejsza ceremonia, wlasciwe zaslubiny zaplanowane byly na niedziele. Na te okazje przygotowane mialam granatowe sari. Bhakti upiela je w inny sposob, uznawany za bardziej szykowny. Swojemu czteroletniemu synkowi narysowala za uchem czarna kropke, ktora miala go uchronic przed zlym okiem.
O swicie wyruszylismy do domu Karen Blixen. Cala okolica nazywa sie Karen. Uwielbiam ksiazki Blixen, wiele razy ogladalam “Pozegnanie z Afryka”, wiec mialo to dla mnie szczegolne znaczenie. Usiadlam na ganku, na ktorym siadywala z Huttonem Finchem, bylam w salonie, w ktorym snula swoje opowiesci, zajrzalam do jej sypialni i oddzielnej sypialni jej meza barona Blixena.
Uroczystosci weselne byly w ogrodzie przy domu Blixen, gdzie rozstawiono namioty. Atmosfere oczekiwaniaprzerwalo oderzenie w bebny, uslyszelismy spiewy. To rodzina pana mlodego witala go tancem i spiewem. Korowod przeszedl aleja az do miejsca, w ktorym ustawiono altane- miejsce dla mlodej pary. Bylo tez tam zdjecie niedawno zmarlego ojca pana mlodego. Matka panny mlodej poblogoslawila przyszlego meza swojej corki, pozostawiajac na jego czole symboliczna czerwona kropke. Po kilkunastu minutach, w towarzystwie wszystkich mezczyzn ze swojej rodziny, wkroczyla panna mloda. Kaplan rozpoczal uroczystosci. Poslugiwal sie sanskrytem. Ceremonia trwala bardzo dlugo. Podchodzili kolejni czlonkowie rodziny, blogoslawiac mloda pare, okryta rytualnymi szatami. Wlasciwym symbolem zaslubin bylo zalozenie pannie mlodej wisiorka, ktory jest jak obaczka. Po zaslubinach byl czas na zdjecia. Prowadzacy wzywal kolejne rodziny do wspolnej fotografii. Potem byl obiad i tance, juz nie tradycyjne. Tym razem sari wirowaly w rytmie disco.

To bylo polaczenie tradycji z nowoczesnoscia, jakiego jeszcze nigdy nie widzialam. Panstwo mlodzi, prezni pracownicy londynskiego banku, uczestniczyli w rytualach tak odleglych od tego, czym zyja na co dzien. Bedac z tymi ludzmi przez kilka dni zobaczylam, jak bardzo wazne i silne sa tam wiezy rodzinne. Nikt nie kwestionuje wartosic rodziny, rodzina wpiera sie nawzajem duchowo i materialnie. Starsi obdarzenie sa ogromnym szacunkiem, nikt nie podwarza porzadku narzuconego przez wiek i doswiadczenie. Ma to oczywiscie swoja druga strone. Wciaz silny jest podzial na swiat meski i zenski. To sa pobiezne obserwacje, nie chce generalizowac, napewno jeszcze o tym napisze.
Dodam jeszcze, ze panstwo mlodzi znali sie dlugo przed slubem, spotkali sie przed laty na jakiejs imprezie. Jednak wsrod Hindusow wciaz popularne i praktykowane sa malzenstwa aranzowane przez rodzicow. Ci, w kregu znajomych szukaja wlasciwej kandydatki/ kandydata na malzonka dla swojego dziecka. Wybor nie jest przypadkowy. Rodziny debatuja, porownuja charaktery i nawyki przyszlych malzonkow. Potem pan mlody, ktory mieszka na przyklad w Tanzanii, dostaje zdjecie dziewczyny mieszkajacej w Indiach i odwrotnie. Jesli oboje sie sobie spodobaja, chlopak jedzie do Indii sie zareczyc. Tak postapilo trzech moich kolegow. Ciezko mi bylo w to uwierzyc.

W drodze powrotnej odwiedzilismy pewnego Masaja, ktory przygotowal dla nas tradycyjny posilek. Wkrotce o tym napisze.

3 komentarze:

  1. Od razu pomyślałam, że ten strój do ciebie pasuje. :-) Rozumiem, choć jesteś daleko, tę radość z dzieciństwa. Tu w Wwie jej nie ma. Jednak.

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest chyba radosc odkrywcy, radosc z nowosci. Najlepsze jest to, ze Afryka nie rozczarowuje, bo wszystko jest wielkie i takie "naprawde", nie jak z folderu turystycznego. Caly cynizm wobec rzeczywistosci gdzies ulatuje. Pewnie po dwoch, trzech latach to mija, wtedy trzeba przeprowadzic sie do Wietnamu lub Indii i odkrywac od nowa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak raz wejdzie się na tę drogę, trudno tak po prostu wrócić do 'normalnego życia'.

    OdpowiedzUsuń