czwartek, 16 września 2010

W poszukiwaniu pracy

Biurowiec widmo

Ciekawe, jakie sygnaly odbiera ta ogromna antena za meczetem.
Ulica w centrum Dar es Salaam
Pomyslalam, ze dobrze by bylo pomieszkac tu dluzej, ale zeby tu zostac, musze miec prace. Zaczelam jej szukac. Jednak coraz czesciej mysle, ze porywam sie z motyka na slonce.
Po pierwsze – rzad Tanzanii wprowadzil powazne ograniczenia dla cudzoziemcow. By pracowac, potrzebne jest pozwolnie, ktore pracodawce kosztuje $800. Kazda firma ma prawo zatrudnic jedynie 5 cudzoziemcow. Do tego, zeby z powodzeniem pracowac w mediach jak i w wielu innych miejscach, trzeba znac Swahili. Spolecznosc polska tu praktycznie nie istnieje, wiec nie ma z tej strony zadnego wsparcia. Cudzoziemcy, ktorzy tu pracuja, zatrudnienie sa glownie w rozmaitych NGO, zalozonych przez ich kraje. Najwiecej jest Amerykanow. O takiej pracy nie ma nawet co marzyc. Jednak postanowilam sie nie poddawac. Ostatnio zadzwonilam do dyrektora jednej z prywatnych stacji telewizyjnych i umowilam sie na spotkanie. Mamrotal strasznie po angielsku, ale udalo mi sie ustalic czas i miejsce: wtorek, 11.00, centrum, ulica Ohio, budynek ATC.
Spotkanie o prace to prawdziwa wyprawa, szczegolnie jesli jedzie sie do miasta. Trzeba miec wygodne buty, co czasem ciezko pogodzic ze strojem wymaganym na spotkaniu o prace. Oczywiscie mozna zabrac buty na zmiane, ale w tym wypadku trzeba tez miec wieksza torbe a to juz ryzyko, bo taka torba kusi zlodzieja. Wybralam wiec eleganckie klapki. Piechota poszlam do kafejki internetowej wydrukowac CV. Na sczescie nie bylo awarii, wiec plan sie powiodl. Nastepnie musialam poszukac bajaji, motorowej rykszy, bo to najtansza opcja. Zlapalam bajaji, wytargowalam 5000 szylingow (ok. 10), kierunek: Centrum, oczywiscie kierowca nie wiedzial, gdzie jest ulica Ohio, oni nie znaja miasta. Po drodze pytaja sie innych kierowcow albo do kogos dzwonia. Kiedys pokazalam im ulice na mapie, ale okazalo sie, ze oni nie potrafia korzystac z mapy. Lubie bajaji, bo jak sie w nich jedzie, to wiatr rozwiewa wlosy i sukienke. Co prawda u celu wyglada sie jak czupiradlo, do tego czupiradlo z brudnymi nogami, bo wystarczy przejsc  kawalek a stopy sa cale w kurzu. Udalo nam sie dotrzc do celu bez kolizji i awarii (bajaji sa wysluzone i czesto sie psuja). Kierowcy jezdza bardzo szybko a pojazd nie jest solidny, pokryty jest jedynie tworzywam sztucznym, wiec nie nalezy do najbezpieczniejszych.
Z latwoscia znalazlam budynek ATC. To betonowe, podupadajace monstrum z lat 70 – tych. Prawie opustoszale. Na parterze siedziba Tanzanian Airlaines (haslo reklamowe - “Wings of Kilimanjaro”). W przestronnym hallu dwie kasjerki – ilosc niewspolmierna do przestrzeni. Drewniane siedzenia obite niebieska derma, portret obecnego prezydenta Kikwete, portret pierwszego prezydenta Tanzanii Nyerere. Nyerere usmiecha sie z wyplowialego zdjecia, ma szpiczaste zeby i przerwe z prawej strony. Nie chcialabym leciec tymi liniami lotniczymi.
Wdrapuje sie na trzecie pietro, winda nie dziala. Dziwne miejsce, chyba nie remontowane, odkad powstal ten budynek. Wchodze w waski korytarz obity brazowa boazeria, postrzepiona wykladzina na podledze, zacieki na suficie, miejsce wydaje sie pozostalocia po wojnie atomowej. Bardzo posepne. Szerg drzwi. Jedne sa otwarte, wiec zagladam. W drewnianym kantorku bez okna siedzi urzednik. Sciany puste, tylko ta stara boazeria. Jakby czas sie zatrzymal. Na koncu korytarza biuro telewizji. Troche lepiej za szklanymi drzwiami. Jest klimatyzacja, sekretariat i wczorajsza prasa. Informuje o moim spotkaniu. Sekretarka pyta po angielsku: “Jakiego rodzaju napoje pani lubi?”. Chwila konsternacji...Ach, chodzi jej o to, czego sie napije. Kawa, bez mleka i cukru. Jak zwykle waham sie uzyc slowa “czarna”. Po kilkunastu minutach sekretarka pyta, czy dyrektor wie o spotkaniu, czy do niego dzwonilam. Dzwonilam wczoraj i ustalilam na dzis na jedenasta. Dzwoni do niego. Okazuje sie, ze jest na spotkaniu i twierdzi, ze bylismy umowieni na 14.00. Nieprawda, ale zgadzam sie wrocic o 14.00.
Wlocze sie przez trzy godziny po miescie. Wlasciwie to bladze po ulicach. Jest goraca, z meczetu slycze modly, przeciskam sie przez kolorowy tlum, na waskiej drodze korek. Ulica Indhiry Ghandi, Uica Indyjska, Ulica Meczetowa. Wzdluz nich ciagna sie dwu, trzypietrowe kolonialne domy. Niektore bardzo ladne, niektore w bardzo zlym stanie. Na wielu z nich data i nazwisko. Moze nazwisko fundatora, moze rodziny, do ktorej kiedys ten dom nalezal, musze sie tego dowiedziec. Na ulicy Uhuru (Wolnosci) trafiam na szereg sklepow z kangami (kolorowymi tkaninami), przed ktorymi tlocza sie kobiety a sprzedawcy wyladowuja towar. Trudno sie zdecydowc, jest tyle wzorow i kolorow, jest nawet kanga w meczet, z portretem Obamy alba rzadzacej partii, bo zblizaja sie wybory. Ulice oblepione sa plakatami Kikwete, ktory kolejny raz startuje. Kikwete na traktorze, Kikwete tulacy stara kobiete, Kikwete z zielonymi wlosami bo farba wyplowiala albo druk byl slabej jakosci. Opozycji na plakatach nie ma, przyblokowana. Wchodze w waski przesmyk, caly wypelniony stoiskami z kangami. Jedyna biala, slycze ciagle muzungu, muzungu, jakies zarty, ktorych nie rozumiem. Kupuje dwie ladne kangi i ide dalej. W drodze powrotnej trafiam na ulice jubilerow, kazdy sklep oferuje brylanty. Tanzania ma swoj klejnot – tanzanit, niebieski brylant, bardzo ladny. Niektorzy potracili ogromne pieniadze kupujac falszywe kamienie.
Zmeczona wracam do biurowca – widmo. Jest za piec druga. Sekretarka informuje mnie, ze sie spoznilam, ze dyrektor poszedl, moze wroci. Moze?! Nie spoznilam sie, po prostu mnie zlekcewazyl. Czekam jeszcze pietnascie minut, obok mnie dwoch mlodziencow o nieswierzym zapachu (masowy proble z powodu braku dezodorantu), czytam dzisiejsza gazete, ktora dostarczono, kiedy mnie nie bylo. W niej sprostowanie zatrwazajacych doniesien prasowch z ostatnich dni. Mianowicie – pojawily sie informacje o zabojczych polaczeniach telefonicznych. Czestotliwosc fal emitowanych przez telefon w przypadku odebrania takiego polaczenia mogla doprowadzic do uszkodzenia mozgu a nawet smierci. W przypadku zabojczego polaczenia wyswietlacz telefonu zabarwial sie na czerwono. Gazeta podala, jakich numerow trzeba sie wystrzegac. Ponoc w Indiach te polaczenia zabily kilkanascie osob! Na szczescie komisja do spraw radiacji cze czegos podobnego uspokaja, ze to niemozliwe, by telefony zmienialy czestotliwosc fal i ze wyswietlacze maja tylko taki kalor, jaki zostal zaprojektowany. Odetchnelam z ulga, bo sama ostatnio odebralam polaczenie z dziwnego numeru.
Dyrektor sie nie pojawial. Popatrzylam na portret Kikwete, usmiechnelam sie do Nyerere i poszlam, bo jak tak ma wygladac praca tutaj, to juz wole jej nie szukac.


3 komentarze:

  1. kochana nie poddawaj się :)
    bardzo ciekawe te twoje zapiski - czytając je uświadomiłam sobie jak za tobą tęsknię :)
    my tu również walczymy o pracę, ale jest coraz zimniej, szaro i po polsku kłótliwie...
    zresztą, tak jak napisałaś - szarzyzna dnia codziennego każdego w końcu dopada - czy jest w Polsce, czy w Afryce
    chłoń przygodę, słońce, smaki, zapachy...
    a jak poczujesz przesyt to odwiedź nas :)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Walczymy o pracę", ładnie to ujęłaś. Tam jednak walkower był grany. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pat,

    Tu na szczescie caly czas jest ucieczka od szarzyzny, bo ciagle otwiera sie nowe. Tesknie tez, przywioze duzo nowych przepisow na smakolyki, nawiazujac do Twojego bloga.

    OdpowiedzUsuń